Nabożeństwa

Święta Liturgia

Środa - 9.00 (Uprzednio Poświęconych Darów)
Piątek - 17.00(Uprzednio Poświęconych Darów)
 Sobota  9:00
Niedz.  7:00,  8:30,  10:00  

Modlitwa za dusze zmarłych

Pon. - Sob.  9:00

Akatyst

Środ.  17:00


Relacja z XI pieszej pielgrzymki na świętą Górę Grabarkę

22.08.2013

Wstęp usprawiedliwiający

Relacja z założenia jest raczej obiektywna i uogólniająca przeżycia wszystkich uczestników. Natomiast pielgrzymka jest doświadczeniem dwupoziomowym, nie dającym się tak łatwo wcisnąć w ramy relacji. Pierwszy poziom dotyczy wspólnoty pielgrzymów, albowiem idziemy razem i przyświeca nam jeden cel. Natomiast drugi poziom jest już osobisty, i to w najgłębszym wymiarze: podążamy nie tylko przed siebie - do świętego miejsca, lecz także w głąb siebie, a temu procesowi towarzyszy modlitwa – jedna z najbardziej intymnych czynności wykonywanych przez człowieka. Owszem, można by się ograniczyć do podania dat i faktów – ale czy o to chodzi w pielgrzymowaniu?… Gdyby tak było, nikt by nie uczestniczył w warszawskiej pielgrzymce na Świętą Górę Grabarkę co roku, bo wszystko to zamieniłoby się w spłycony rytuał. Tymczasem, co warto zaznaczyć, znaczną część pielgrzymów stanowią osoby, które idą w tej pielgrzymce rokrocznie – jak raz „załapią” tę niepowtarzalną atmosferę, nie wyobrażają sobie lata bez przemierzenia na piechotę tych blisko 150 kilometrów. Nikt dla pustego obyczaju nie decydowałby się na ból, pot, niewyspanie – to, czego w życiu codziennym tak skrupulatnie unikamy. Każdy podejmuje to przedsięwzięcie z innego powodu – może to być intencja dziękczynna, przebłagalna, prosząca, może chęć doświadczenia czegoś głębszego czy innego, może wyrwanie się z pędu tego świata choć na chwilę, może satysfakcja w momencie wejścia na Świętą Górę, może wniknięcie i przyjęcie, przyswojenie sobie treści Przemienienia Pańskiego – święta, na które zmierzamy. Może jeszcze coś innego. Każdy też, wypełniając nakaz Chrystusa, wyrzeka się samego siebie, i bierze swój krzyż – dosłownie, jak i przenośnie – i podąża za Zbawicielem. W każdym razie, to bardzo różnicuje przeżycia pielgrzymów – jak wiemy z Ewangelii. Droga Krzyżowa każdego z uczestników, świadków i relacjonujących (ewangelistów) była nieco różna. I właśnie po to jest ten przydługi wstęp – to będzie relacja, lecz siłą rzeczy z zabarwieniem osobistym. Zapoznawszy się z tym prologiem, możemy wreszcie powiedzieć: przeżyjmy to jeszcze raz

Dzień pierwszy

Wtorek, trzynasty sierpnia roku 2013. W domu każdego z uczestników XI pieszej warszawskiej pielgrzymki na Grabarkę budzik dzwoni o jakiejś barbarzyńskiej porze, bo do 6:30 trzeba się stawić przed soborem św. Marii Magdaleny na Pradze. Przed cerkwią nie ma wiele czasu na witanie się z dobrymi znajomymi – już widać kilka osób charakterystycznych dla tej pielgrzymki – szybko daje się swój bagaż do naszego busa, i idzie się na Dworzec Wileński, by zakupić bilet do Wołomina. W przeciwieństwie do zeszłego roku, od razu wchodzimy do właściwego pociągu.

Tu wypadałoby wymienić duchownych uczestniczących w tej pielgrzymce. A więc, kilkudziesięcioosobową pielgrzymkową trzódkę prowadzi w tym roku wyjątkowo dużo duszpasterzy: doroczni organizatorzy, to jest o. Jerzy Kulik i o. Adam Misijuk oraz o. Tomasz Stempa, o. Jerzy Malisz i o. diakon Remigiusz Sosnowy.

Oficjalne rozpoczęcie pielgrzymki w wołomińskiej cerkiewce niesie ze sobą dwie nowości: po pierwsze, zmienił się proboszcz (ale nie zmieniła się serdeczność, i raczymy się równie obfitym poczęstunkiem), a po drugie – pada deszcz. Tego jeszcze nie było. Tak więc zapisy przebiegają sprawnie, molebień wprawia nas już w typowo pielgrzymkowy nastrój (płeć żeńska dodatkowo się wdraża poprzez włożenie chustek na głowy), zaś ciasteczka oraz herbata i/lub kawa, ze względu na warunki atmosferyczne podane po raz pierwszy w środku świątyni, zaprawiają nas fizycznie do drogi. Niektórych zapewne przeraża fakt, że już pada – to co to dopiero będzie dalej?… I tak widać, jak trafne jest motto tegorocznej pielgrzymki – Panie Jezu Chryste… spraw, aby nasza wiara była większa. I w końcu, po zrobieniu pamiątkowego grupowego zdjęcia, pierwsi ochotnicy na przedzie dźwigają tablicę pielgrzymkową i duży krzyż, z nowych przenośnych głośników (tu podziękowania dla sponsorów) płynie po raz pierwszy śpiew tego słynnego troparionu Przemienienia – Preobrazilsja jesi… - i stawiamy ten pierwszy krok. Będzie ich całe mnóstwo, czasem w bólu, czasem stawianych z powodu różnych dolegliwości nietypowo, ale w tej chwili to nieważne. Zaczęło się! To, na co wielu czeka naprawdę cały rok.

Co do deszczu, jak się okazuje, to wyraźna próba wiary i zawierzenia Woli Bożej, albowiem po przejściu jeszcze niewielu kroków – nawet nie dochodzimy do pierwszego postoju – deszcz ustaje.

Po dość krótkim odcinku czeka nas pierwsze przywitanie na drodze: to już tradycyjne spotkanie z (byłym) panem wójtem – przez nas jednak podniesionym do rangi prezydenta – gminy Mostówka. Mały poczęstunek, w tym chleb z krzyżami „prawosławnym” i „rzymskokatolickim”, i ruszamy dalej.

Kolejnymi witającymi nas są mieszkańcy wsi Tuże. Przewodniczący komitetowi powitalnemu - pan organista z lokalnego kościoła – ze wzruszeniem opowiada, jak w tym roku aż pięćdziesiąt osób zdecydowało się jechać na Grabarkę i pokłonić się tamtejszej ikonie Matki Bożej; tak pragnęli zobaczyć, gdzie my tak co roku wytrwale zmierzamy. Poczęstunek jest naprawdę obfity – paradoksalnie szkoda tylko, że na najbliższym postoju (już trzecim!) czeka nas obiad, tj. zupa. Odwdzięczamy się śpiewem, który przez całą pielgrzymkę prowadzą siostry Łemkinie Natalia i Kasia (dziękujemy i pozdrawiamy), odchodzimy przy dźwiękach „Żegnamy was, alleluja!”.

Z ciekawostek przyrodniczych, aż do obiadu, z samego Wołomina, towarzyszy nam w drodze dość spory, chyba bezpański pies. Człowiek rozmodlony jest bliżej natury, to fakt potwierdzony przez świętych. No i, wsiakoje dihanije da hwalit Hospoda?…

Po ostatnim, czwartym postoju, w śpiewie Natalię i Kasię wyręcza ks. diakon Remigiusz, który dwa lata temu zabłysnął na naszej warszawskiej pielgrzymce hitem przebijającym wszelkie pieśni z Bohohłaśnika. Oczywiście, chodzi o utwór Blahodatnyj dom - tu wstaw dowolne imię świętego - w niom, i Spasitiel prebiwajet, jako z nami Boh. Za doświadczeniem z zeszłego roku, pomocą służyła lista z imionami wszystkich pielgrzymów, choć nasz diakon nie ograniczał się tylko do wstawiania samych imion, lecz pełnych tytułów poszczególnych świętych patronów, a na koniec nie zabrakło kilku innych miłych wstawek, z których autorce oczywiście najbardziej się spodobała brzmiąca „blagoczestwyje Serby”. Lecz, żeby ktoś z zewnątrz się nie przeraził poziomem repertuaru, należy tu zaznaczyć, iż każdego dnia śpiewaliśmy również Modlitwę Jezusową na różne melodie, Akatysty (przeważnie do Bogurodzicy), Bohorodice Diewo i inne hymny liturgiczne, oraz Hospodi pomiluj na różne melodie (w tym, ku wielkiej radości co poniektórych, te bizantyjskie) i w różnych językach, m.in. cerkiewno-słowiańskim, greckim, angielskim, japońskim, rumuńskim i arabskim (!) – w tym ostatnim bynajmniej nie na prośbę relacjonującej, co można by podejrzewać. Przy tej mnogości języków – i tak nie wszystkie zostały wymienione – należy wspomnieć o międzynarodowości tegorocznej pielgrzymki na chyba niespotykaną wcześniej skalę. Otóż, wśród pielgrzymów znaleźli się przedstawiciele narodowości: polskiej, łemkowskiej, białoruskiej, ukraińskiej i innych Rusinów, serbskiej, azerbejdżańskiej, kanadyjskiej oraz amerykańskiej.

I tak, po przebyciu ponad 30 kilometrów, docieramy do pierwszego miejsca noclegowego – szkoły w Dobrem. Następuje czas rozlokowania się ze swoimi śpiworami i karimatami na dużej sali gimnastycznej oraz czynności higienicznych – wsadzenie głowy pod jak zwykle tutaj lodowaty prysznic jest niezapomnianym wrażeniem. Jemy pierwszy wspólny posiłek w szkole, poprzedzony i zakończony oczywiście modlitwą i błogosławieństwem kapłana. Tu trzeba powiedzieć, że tylko na pielgrzymce kanapki posmarowane rybą z puszek konserwowych ozdobionymi plasterkiem ogórka i/lub pomidora są tak smaczne. Zapewne niektórzy próbują przyrządzić po powrocie coś takiego w domu, ale to nie jest „to” - modlitwa i wspólnota jednak robią swoje. Na kolacji wskutek braku oznaczenia pojemników niektórzy solą herbatę, zamiast ją posłodzić. Potem takie sytuacje już raczej nie mają miejsca, należy tylko zapamiętać kolor pokrywki.

Pierwszy raz w historii pielgrzymek każdy zostaje poproszony o publiczne przedstawienie się do mikrofonu, i powiedzenia kilku słów o sobie. Trochę stresujące, trochę śmieszne.

Po odpoczynku następują modlitwy wieczorne, zaś po nich ma miejsce kino – tj. po pewnych trudnościach technicznych, chętni oglądają film o starcu Paisjuszu ze Świętej Góry Athos. Szkoda tylko, że to wersja rosyjskojęzyczna, więc niektórym trudno jest wynieść z tego dużo – nikła znajomość rosyjskiego połączona z późną porą i zmęczeniem całym dniem robi swoje. Ale chyba wyłania się nowa tradycja; w zeszłym roku po raz pierwszy coś w Dobrem oglądaliśmy – z racji jubileuszu były to zdjęcia z poprzednich pielgrzymek. W sumie fajne urozmaicenie.

Kładąc się do snu na twardym o praktycznie zerowej wysokości gruncie, dochodzi do człowieka świadomość bólu różnych części nóg. Ale to nieważne. Wiem, że jestem na swoim miejscu. Jedynym, w jakim mogę być tej nocy tego miesiąca. Ciekawe, czy inni mają takie przeświadczenie…

Dzień drugi

Podobno w nocy padało. Lecz sam dzień, dzięki Bogu, jest bezdeszczowy. Wstajemy bardzo rano, a przygotowujący śniadanie jeszcze wcześniej. Około siódmej mamy modlitwy poranne, w trakcie których słyszymy fragment Ewangelii oraz pouczenie kapłana. Ojciec Adam każdemu rozdaje karteczkę z codzienną modlitwą św. Filareta – nawiązuje ona treścią do tegorocznego motta. Po śniadaniu i zapakowaniu bagaży z powrotem do busa ruszamy w dalszą drogę. Śpiewamy, modlimy się w ciszy, dyskutujemy na różne tematy.

Na jednym z postojów przyjmuje nas rodzina, która wcześniej udostępniała swój kawałek ziemi, a rok temu, w trakcie wielkiej, trwającej cały dzień ulewy nasz ówczesny szczyt marzeń – zadaszoną halę i ciepłą herbatę. Wydawałoby się, że w tym roku woleliby już nas nie widzieć po takim bałaganie, a jest wręcz przeciwnie: siadamy na wyniesionych krzesłach, częstowani jesteśmy wodą, herbatą, kanapkami i ciastami, możemy skorzystać z toalety z prawdziwego zdarzenia. I tak właśnie i oni, i my spotykamy i głosimy Chrystusa – postawą, a nie tylko ustami, o czym mówił w dzisiejszym porannym pouczeniu ks. Adam.

Do szkoły w Węgrowie dochodzimy dość wcześnie, choć rekordu z zeszłego roku oczywiście nie pobiliśmy. Po szybkim rozlokowaniu się na sali gimnastycznej i pomieszczeniach nad nią (tu już wszędzie są materace) jemy obiad: zupę i pierogi (niektórzy z braku miejsca w żołądku wybierają tylko te drugie). Następuje czas przeznaczony na ablucje – tu jest przyjemnie ciepła woda pod prysznicem – a potem kapłani spowiadają, bowiem na jutro jest zaplanowana polowa Święta Liturgia. Dla wielu to zapewne  jeden z najważniejszych momentów pielgrzymki, szczególna możliwość zapytań, refleksji i przemiany. Dojeżdża też pokaźna grupa pielgrzymów, którzy nie mogli iść od początku z racji braku dni wolnych. O 21 są modlitwy wieczorne, po których księża dalej spowiadają.

Zmęczenie ogólne takie, że zasypiam przy zapalonym świetle. Dopiero na Grabarce dojdzie do mnie, że kiedyś 14 sierpnia był dla mnie ważnym dniem, i przed tegoroczną pielgrzymką myślałam, że o pewnej godzinie znowu się na chwilę zastanowię, przypomnę sobie. Nie tym razem. Pielgrzymka zmienia percepcję. Czasu obecnego, przeszłego, i innych spraw.

Dzień trzeci

Nie pada, a słońce wręcz grzeje. Ale wiatr przyjemnie powiewa. Wszyscy na czczo, kierowani przez jednego z ojców Jerzych – reszta duchowieństwa przygotowuje się na pewnej polanie w lesie do sprawowania Boskiej Liturgii – idziemy kilka kilometrów, śpiewając i słuchając modlitw przed Eucharystią. Kiedy schodzimy z drogi do lasu, by dojść do wyznaczonego miejsca Liturgii, już się czuje zapach ładanu. Niezwykłe wrażenie. Zresztą, cała ta polowa Liturgia, celebrowana przez ks. Adama, ks. Tomasza, ks. diakona Remigiusza i przybyłego specjalnie tylko na tę okazję ks. protodiakona Marka z wolskiej parafii jest niezwykła. Stworzony na obraz i podobieństwo Boga człowiek w stworzonej dla niego naturze sprawuje to, co Boskie, na darach natury przyrządzonych przez siebie, tj. chlebie i winie. Tak to wszystko współgra… Tak się w tym przejawia istnienie Boga… A o tym właśnie mówi o. Adam w trakcie kazania, w nawiązaniu do motta, i czyta znaleziony zapis z pamiętnika pewnego żołnierza. Kilka miesięcy temu batiuszka czytał to na parafii, ale słyszane teraz, w tej scenerii, ma dużo większą moc, inny wydźwięk. Pięknym jest jednak przede wszystkim to, że znakomita większość przystępuje do Priczastia. Jednoczymy się jeszcze ściślej z Bogiem, jeden z drugim… Tak to powinno być. Nie tylko od święta czy pielgrzymki. Bezpośrednio po Liturgii, niczym starożytni chrześcijanie, spożywamy w tym plenerze posiłek, swoistą agapę.

Na jednym z postojów znowu wita nas w swoim ogrodzie pewna rodzina. Pamiętam, jak już ja zaczęłam chodzić, że po prostu udostępniali swój kawałek ziemi, i częstowali kompotem. To i tak było dużo. Ale teraz to już jest pełny poczęstunek, z różnym jedzeniem i piciem. Rozwój. Ich, nas, pielgrzymki. Ponownie śpiewamy Mnogaja ljeta – w trakcie tej pielgrzymki wykonujemy je kilka razy dziennie. Zawsze to jest takie wdzięczne.

Na przedostatnim postoju, już za Sokołowem Podlaskim, mamy obiad, na który składa się zupa (jeśli ktoś się na nią decyduje) oraz ryba, ziemniaki i surówka.

W końcu docieramy do słynącej z luksusu szkoły w Repkach. Kto choć raz tam nocował, nigdy tego nie zapomni. I tak dobrze, że już bodajże trzeci rok przy miejscowym orliku (tak, boiska to najmocniejsza strona tego ośrodka edukacji) działają prysznice – wcześniej trzeba było się myć w małych umywalkach z zimną wodą oczywiście. Czas na rozłożenie się w malutkiej sali gimnastycznej i małych salach lekcyjnych – by było to możliwym, trzeba z tych drugich wynieść część stołów i krzeseł do tej pierwszej oraz na korytarz. W międzyczasie trwa też mecz piłki nożnej. Gra stała ekipa na czele z jednym z duchownych (nie trzeba wymieniać z nazwiska, bo i tak wiadomo, o kogo chodzi), oraz jedna nowa zawodniczka, która ku zawstydzeniu części chłopaków, strzela bramkę. Po tym jemy kolację, na której żegnamy o. Jerzego Malisza. Po posiłku kolejka do pryszniców – działa tylko jeden damski i jeden męski - stopniowo się zmniejsza. Następują ostatnie wspólne modlitwy wieczorne – jutro już zostaniemy rozlokowani u drohiczyńskich parafian. Kto chce, na korytarzu może zakupić pielgrzymkową koszulkę. W tym roku wzór aż tak bardzo się nie zmienił, za to wprowadzono nowość – rozmiarówkę damską, co jest na pewno użyteczną rzeczą; ta zeszłoroczna na autorce wygląda nie jak koszulka, ale jak koszula nocna. Jednakże wskutek ponownego ogólnego zmęczenia i bólu głowy zaszywam się w śpiworze, miast tradycyjnie integrować się, co zawsze następuje w Repkach zapewne z dwóch powodów: to już nas trzeci zakończony wspólny dzień, a ponadto ze względu na rozmiary szkoły jesteśmy rozlokowani bardzo blisko siebie, co sprzyja nawiązywaniu i zacieśnianiu znajomości. Co ważne, od tego dnia przestają mnie tak silnie boleć stawy czy tam więzadła. Siła Boskiej Liturgii. Z korytarza dobiega głos o. Tomasza prowadzącego spontaniczny wykład o swoim chyba ulubionym temacie, tj. liturgicznym języku w Cerkwiach słowiańskich, lecz o dziwo, ani to, ani niekomfortowe warunki, ani palące się światło nie przeszkadzają mi zapaść w sen. Oczywiście, jak każdej nocy na każdej pielgrzymce, urywany, ale jednak.

Dzień czwarty

Pobudka dopiero o siódmej, bo dzisiaj przed nami najkrótszy etap. Słoneczko jeszcze bardziej przygrzewa. Modlitwa poranna, Ewangelia i kazanie wygłoszone przez o. Tomasza, który nam rzuca do przemyślenia jedną prostą myśl „Wiara bez uczynków jest martwa”, co ma szczególne znaczenie na pielgrzymce, gdzie dajemy świadectwo samym sobą – współpielgrzymującym poprzez pomoc, jak i napotykanym ludziom poprzez sam fakt, że idziemy z krzyżem, nie wstydząc się go. Jemy ostatnie wspólne śniadanie.

Na drugim postoju, będącym zarazem przedostatnim, już po raz trzeci zatrzymujemy się nie obok zajazdu, jak to było kiedyś, lecz w nim samym, i spożywamy zupę buraczkową. Ten moment jest taki nieco inny, że aż chce się zakrzyknąć, „nie ma to jak polska prawosławna pielgrzymka!”. Normalne drewniane stoliki i ławeczki, żadnego jedzenia na kocyku/karimacie/rozłożonej kurtce… Dokładek brać się nie powinno, bo przed nami największe i najpiękniejsze przywitanie całej pielgrzymki, albowiem zaraz przekroczymy pewną granicę…

Ruszamy znowu, i w modlitewnym milczeniu wkraczamy na most nad rzeką Bug łączący Mazowsze i Podlasie. Dla wielu to powrót na ziemię ojców, moment wzruszający. Takim jest nawet dla relacjonującej nie mającej przecież żadnych konotacji z Podlasiem – to po prostu wkroczenie na teren, gdzie są swoi, gdzie prawosławni przetrwali mimo prześladowań. Może nie w takiej liczbie, jakby się tego pragnęło, ale jednak.

Po kilku kilometrach za rzeką, znowu ze śpiewem troparionu Przemienienia na ustach, docieramy do pierwszych zabudowań – Wólki Zamkowej, gdzie też spotykamy pierwszych prawosławnych aż od Wołomina. Tam oczekuje nas grupa wiernych, proboszcz prawosławnej parafii drohickiej o. Eugeniusz Zabrocki, suto zastawiony stół przeróżnymi domowymi wypiekami, owocami, i napojami. Ale, to, co jest tu najważniejsze, coś tak charakterystycznego dla prawosławia – toplotu duše, ciepło – to ikona i świeca. Wspólna modlitwa, i zaczyna się istna uczta. Co roku autorka zarzeka się, że spróbuje każdego ciasta po trochu, i co roku to nie wychodzi, a potem w Warszawie te wszystkie niezjedzone kawałki śnią się po nocach. Później z pełnymi brzuchami leżymy na trawie, grupa śpiewająca wykonuje pieśni religijne. Wszystko jest tak, jak trzeba, i człowiek czuje się u siebie, nawet jeśli nie wywodzi się stąd – może wystarczy być prawosławnym, bo to jest ta wciąż dla mnie nie do końca pojęta jedność w różnorodności, a może nawet i nie trzeba nim być, może wystarczy być dobrym, otwartym człowiekiem?… Idzie przecież z nami jeden rzymskokatolik, i czuje się z nami dobrze. W poprzednich pielgrzymkach też szli rzymskokatolicy, aż stopniowo stawali się jednymi z nich, jednymi z nas.

Po ponad godzinie niechętnie ruszamy dalej. Wszyscy się opalamy, że po naszym powrocie widząc nas stwierdzą, że byliśmy na jakiś dobrym urlopie na południu. Tzn. opalamy sobie twarze i ręce, bo nogi pozostają białe, co jednak w ostateczności obala teorie urlopowe.

Wreszcie docieramy do Drohiczyna, a więc i pierwszej cerkwi od Wołomina na naszej drodze. To również zawsze wzrusza. Witają nas biciem dzwonów, i wchodzimy do swojej świątyni. Jesteśmy już w cieniu Świętej Góry. Rozpoczyna się Wieczernia, po czym powitalne słowo wygłasza ksiądz proboszcz. Mówi o tym świadectwie o prawosławnej wierze dawanym przez nas, jak to się stopniowo rozwijało, jak się buduje budowla, która ma już mocne fundamenty. Przecież w trakcie pierwszych warszawskich pielgrzymek pytano, czy aby nie pomylono kierunku. Potem ludzie, widząc coroczną wytrwałość, zorganizowanie i serdeczność (może kampania reklamowa uatrakcyjniania rozdawaniem przez naszych księży napotykanym ludziom ikonek i lizaków robi swoje) zaczęli prawosławnych pielgrzymów coraz bardziej z roku na rok witać – stopniowo, najpierw dając miejsce na terenie swoje posiadłości, potem napoje, wreszcie jedzenie i jakieś inne rzeczy – wszystko z serdecznej spontaniczności - aż w końcu część z nich zaczęła jeździć na Grabarkę. To pokazuje, co daje nam wytrwałość w wierze, i ile trzeba mieć cierpliwości, że trzeba czekać. Ta refleksja chyba wręcz staje się dla mnie główną w tym roku, ze względu też na poprzednie pielgrzymki – z jakimi myślami, intencjami, niepowodzenia, pragnieniami i podziękowaniami szłam na każdej z nich. Wszystko to było, i jest stopniowym ćwiczeniem, rozwojem, budowaniem.

Po nabożeństwie zostajemy rozlokowani na najbliższą noc w domach drohickich parafian, w których zostajemy jeszcze dodatkowo dokarmieni.

Miast wyspać się, toczymy różne rozmowy, a potem jeszcze odmawiam modlitwy przed Świętą Eucharystią… Ale, pielgrzymka nie jest od wysypiania się!

Dzień piąty

Wstajemy ponownie około szóstej, bo o 7 jest Boska Liturgia w drohiczyńskiej cerkwi. Bardzo przejmująca, o ile to właściwe słowo. Moja refleksja z wczorajszej Wieczerni rozwija się, wręcz doznaję czegoś, co nazywam przejrzeniem. Tzn. w trakcie całej pielgrzymki przychodzą myśli Boże – czuje się, że to nie od nas wychodzi – tę troskę, opiekę Boga, taką blagodat. Ale to natchnienie jednej chwili jest jeszcze czymś innym. Wszystkie pielgrzymki i to, co po nich następowało, staje mi przed oczyma, ciąg przyczynowo-skutkowy. Życie każdego człowieka, choćby nie był tego świadomy, to pielgrzymowanie. To wiadomo. Ale ja w tym momencie widzę tak wyraźnie, jak nigdy wcześniej, że bez tych pielgrzymek nie byłabym wręcz tym człowiekiem, jakim teraz jestem! Pod różnymi względami. To mi tak dobitnie uświadamia, że u Boga nie ma przypadków, i jak trzeba się zawierzyć Jego Woli, planom, jak trzeba cierpliwie czekać. Bo moja przygoda z warszawską pielgrzymką na Grabarkę zaczęła się dość prozaicznie. Czytanie właśnie jakichś relacji z niej na stronie parafialnej i na cerkiew.pl (dla których ja sama teraz piszę! Niewiarygodne dla mnie te kilka lat temu), a motorem była zdana poprawka z matmy po zerowej (!) klasie liceum. Może i bez tej poprawki bym poszła, ale później. A może jednak nie. Jedna poprawka z niecierpianego przedmiotu, która wydawała się być skutkiem błędnej decyzji o wyborze hiszpańskiego, czteroletniego liceum. A nagle w jednej chwili pojmuję, że bez tej poprawki, a więc tego liceum, byłabym kimś innym, nie spełniałabym się, nie spełniłabym tylu marzeń, nie poznała tylu wspaniałych ludzi, a wreszcie, nie wróciłabym (bo tak to można nazwać) do Wiary moich ojców.

Podobnie jak przedwczoraj, na Świętej Liturgii znakomita większość uczestniczy w Ciele i Krwi Chrystusa, czyli po prostu w Cerkwi.

Wreszcie, po Liturgii, już razem z pielgrzymką drohiczyńską, wkraczamy w ostatni etap naszej tegorocznej pielgrzymki. Historia zatacza koło, bowiem podobnie jak pierwszego dnia, z miasteczka towarzyszy nam czworonóg, tym razem dużo mniejszy. Ciekawe.

Dzisiaj też czekają nas najpiękniejsze krajobrazy z dotychczasowych, i najbardziej sycące postoje – obficie zastawione stoły przygotowane przez miejscowych prawosławnych. W końcu to Podlasie. Jak to zwykle jest ostatniego dnia tej pielgrzymki, panuje upał. Tym razem, na jednym z postojów, nawet relacjonująca korzysta z uprzejmości jednego z braci pielgrzymów, i smaruje „pięćdziesiątką” ręce.

Niedaleko od Grabarki pielgrzymi drohiccy odłączają się od nas, i zmierzają prosto na Świętą Górę, my zaś mamy pół godziny postoju, który zawsze ma niepowtarzalny charakter, dosyć chyba nerwowy. To ostatni moment, by załatwić sprawy niezbędne przed wejściem na nasz Tabor w znaczeniu dosłownym (Grabarki) jak i metaforycznym (doświadczenia Światłości Przemienia Pańskiego, osiągnięcia celu), jak zabandażowanie kolan (jeśli ktoś chce), opróżnienie pęcherza, oddanie zbędnego bagażu.

W końcu podnosimy się, i śpiewamy już bez nagłośnienia. Jest około 17:40. Nawet jeśli ktoś idzie po raz pierwszy, już czuje, że jest blisko. Nie tylko przez coraz gęściej rozmieszczone z każdym krokiem stragany, ale przez jakąś taką swoistą atmosferę. Wreszcie widać Źródełko, i schody na Górę, gdzie na pierwszym planie są duże krzyże z większości warszawskich pielgrzymek. A więc znowu się udało. Dzięki Bogu, bo przecież nie naszym siłom. Wystarczyło tylko zrobić jeden krok, a On już zadba o resztę, poprowadzi, pociągnie. I tak też jest w życiu – to taka moja refleksja właśnie z tego momentu dojścia z jednej ze wcześniejszych pielgrzymek.

Wreszcie, ponawiamy to, co jest zapisane w Ewangelii opisującej Przemienienie – tak jak apostołowie, poprowadzeni przez Chrystusa wstępujemy na Górę, padamy na ziemię oddając Mu cześć i doświadczając Jego Boskości.

Ze względu na trwające Wsienoszcznoje Bdienije cerkiew Przemienienia obchodzimy na kolanach raz. Po tym udajemy się w okolice starego Domu Pielgrzyma, gdzie wyznaczono miejsce dla naszego grupowego, jak i indywidualnych krzyży. Następuje ich poświęcenie, po czym kierujemy się na pole namiotowe. Tu główny organizator dziękuje wszystkim – pozostałym duchownym; służbie porządkowej, która gwarantowała bezpieczeństwo; panu Darkowi, który prowadził naszego busa i cierpliwie wydawał plecaki i karimaty na postojach; śpiewającym (do sióstr Łemkiń w ostatnich dniach dołączyli Mikołaj i Piotrek); zestawonoścom (tj. niosącym głośniki); przygotowującym posiłki i wszystkim innym, oczywiście ze skromności i pokory nie wspominając o sobie samym. Naraz są śmiech i płacz. Bo radość, że się udało, poza tym po prostu jest wiele elementów humorystycznych, a zarazem szkoda, że to już koniec. I tak zaczyna się jeden z najpiękniejszych momentów tej pielgrzymki – każdy z każdym się całuje, gratulując, pozdrawiając się, ciepło i od serca coś mówiąc. Trochę trudno powstrzymać łzy. Wzruszenia, smutku, radości. Takie to pomieszane.

Jeszcze pamiątkowe zdjęcie grupowe, Mnogaja ljeta odśpiewane przez nas dla kapłanów, i koniec. Część dziś lub jutro wyjeżdża, niektórzy zostają do samego końca Święta kontynuując swoją pielgrzymkę… Ale to już inna historia. Jaka to dziwna świadomość, że następnego dnia nie trzeba będzie iść trzydziestu kilometrów…

Podsumowując

Pozwolę sobie na koniec podziękować. Wszystkim pielgrzymom, bez wyjątku. Za wsparcie, za samą obecność. A zwłaszcza naszym wspaniałym duchownym, na czele z o. Adamem. To wielka Łaska Boża spotkać takich duszpasterzy.

Mnohaja lita im! (na łemkowską melodię oczywiście)

Dominika Kovačević

fot. Łukasz Popławski

fotorelacja z pielgrzymki wkrótce ...

do góry

Prawosławna Parafia Św. Jana Klimaka na Woli w Warszawie

Created by SkyGroup.pl