XXI piesza pielgrzymka (2023)
Podziękowania
Przyjęło się, by podziękowania składać na koniec tekstu czy danego wydarzenia. Tym razem to zostanie odwrócone, bo będzie chyba łatwiej mieć ogląd sytuacji, dzięki komu warszawska pielgrzymka po raz kolejny się odbyła, i to w taki (należy czytać: wspaniały) sposób. A także z innego powodu, o czym Czytający dowie się, czytając końcówkę tej relacji (cóż, dobra reklama to podstawa mentalności bliskowschodniej).
Zacznę od duchownych: Jego Eminencja Wielce Błogosławiony Sawa Metropolita Warszawy i całej Polski, który od początku inicjatywy jej błogosławił, i zawsze żywo się nią interesuje; biskup siemiatycki Warsonofiusz (Doroszkiewicz), który celebrował polową Liturgię; ojcowie Jerzy Kulik z parafii katedralnej i Adam Misijuk z parafii wolskiej, którzy od początku są filarami tej pielgrzymki, i po dziś dzień w niej idą; o. Paweł Korobiejnikow z wolskiej parafii, który już od kilku lat zawsze uczestniczy w całej pielgrzymce, i nie inaczej było w tym roku; o. Remigiusz Sosnowy z wolskiej parafii, który nie raz w pielgrzymce uczestniczył, tym razem dołączył na dwa ostatnie dni i noclegi; hieromnich Pantelejmon (Karczewski), który po raz pierwszy wziął udział w pielgrzymce, i, jak się wydaje, dobrze się zaaklimatyzował; (o. Dawid Romanowicz spowiadał 14 i szedł 15 VIII), diakoni Rościsław Gwizdak z parafii katedralnej oraz Mariusz Łopatiuk ze stołecznej Hagii Sophii, którzy pomagali w kwestiach transportowych i innych logistycznych; inni kapłani, którzy dojechali do Węgrowa, by spowiadać, sprawować Boską Liturgię oraz którzy nas witali po drodze mocno się angażując, m. in. proboszcz wołomiński tj. o. Michał Dmitruk i proboszcz drohicki tj. o. Eugeniusz Zabrocki, dziekan dekanatu siemiatyckiego o. Paweł Sterlingow wraz z parafianami oraz rzymsko-katolicki proboszcz w Repkach i Szkopach, ks. Tomasz Szmurło.
Organizacja pielgrzymki to nie tylko duchowni, lecz wiele innych osób: Parafie Katedralna św. Marii Magdaleny i św. Jana Klimaka członkowie Stowarzyszenia „Wierni Tradycji Pokoleń” i inni darczyńcy, wśród których znajduje się pan Konstatnyn proszący o modlitwę za zdrowie (dla przypomnienia, opłata pielgrzymkowa, zwłaszcza przy obecnej inflacji oraz zużytych hektolitrach wody, jest bardzo symboliczna, a nie realnie pokrywającą koszty); służba porządkowa na czele z Michałem i Tomkiem; niosący duży krzyż pielgrzymkowy, ikonę św. Charalmpiusza, nagłośnienie; kierowcy busów pod przewodnictwem pana Darka; odpowiadający za prowadzenie zapisów i wszystkiego, co z nimi związane, gdzie prym wiodła tu Ania; prowadzący śpiewy, w tym roku liczni (około 10 osób); czytający modlitwy poranne i wieczorne (warto nadmienić, że w cerkiewnosłowiańskim i polskim); pomagający przy przygotowaniu posiłków; wsparcie medyczne (m. in. Maciej i Ala); odpowiadający za design koszulek, plakietek i pielgrzymkowych krówek. Rzecz jasna, każdy uczestnik coś wnosi, więc podziękowania należą się każdemu – zwłaszcza po prostu za sam wybór przebywania z Bogiem oraz współbraćmi i siostrami w wierze ku świadectwu, miast innej formy spędzenia wolnych dni. Co więcej, tworzymy jedną rodzinę, to naprawdę mocno się odczuwa – pokusy zaburzenia relacji się pojawiają, owszem, ale są przezwyciężane.
Lokalne Władze samorządowe które spotykały pielgrzymów Burmistrzowie, Wójtowie, Sołtysowie
Dyrekcjom Szkół w Rojkowie, Dobrem, Węgrowie, Repkach, Drohiczynie
Mieszkańcy Wsi Rojków i Turze
Koło Gospodyń wiejskich i Stowarzyszenie w m. Grochów
Pan Artur z rodziną
Pan Adam z rodziną
Policja która troszczyła się o bezpieczeństwo pielgrzymów
Pielgrzymka to spotkania z Bogiem, także poprzez ludzi, więc szczególne podziękowania należą się wszystkim nas przyjmujących: w szkołach, przygotowujących poczęstunki i witających nas w jeszcze innych formach…
Mnogaja lita wszystkim!
Dzień pierwszy, który dodatkowo pełni rolę wstępu
Dominika: Bladym świtem 13. sierpnia 2023 roku znaczna część uczestników XXI warszawskiej pielgrzymki na Świętą Górę Grabarkę pakuje swoje bagaże do busa ustawionym przed stołeczną katedrą św. Marii Magdaleny, a siebie do autokaru ustawionego obok. Nie trzeba chyba nadmieniać, że aby to uczynić, trzeba było wstać jeszcze bladszym świtem, albo wręcz jeszcze poprzednią, zaczernioną porą. Cóż, pielgrzymka to od początku wysiłek dotykający całego naszego jestestwa: duchowości, psychiki i fizyczności.
Jako że to niedziela, sprawnie docieramy do wołomińskiej cerkwi, gdzie uczestniczymy w Boskiej Liturgii. Uczestniczymy faktycznie, gdyż chyba większość przystępuje do Eucharystii – nawet nie wiem, czy nie po raz pierwszy była udzielana z dwóch Kielichów. Należy tu dodać, iż z racji Dnia Pańskiego pielgrzymi naruszyli tradycyjny porządek parafii, zaś sami jej wierni musieli przyjść na nabożeństwo wcześniej. Proboszcz parafii apostołów Piotra i Pawła, o. Michał Dmitruk, jak zawsze jednak serdecznie nas wita duchowo, słowem, a także przygotowanym śniadaniem. W międzyczasie zapisy prowadzą trzy pielgrzymkowe siostry: Ania, Maria i Justyna. Ta pierwsza zresztą na prawie każdym kolejnym postoju miała takowe posłuszanie, gdyż na naszej pielgrzymce często ktoś odjeżdża, ktoś dojeżdża, a ktoś inny jeszcze wraca. Taka rotacja czasem jest uciążliwa duchowo i porządkowo, ale jednak to wielka dogodność, bo nie każdy ma tyle urlopu, zdrowia i komfortowej domowej sytuacji, by iść całość. Więc właściwie można wyrazić szacunek, że chcą choć kawałek iść – bo jak potem powie jeden z księży na jednym z kazań, nawet 5 kilometrów popielgrzymowania dużo daje.
Po wspólnym pamiątkowym zdjęciu, przy śpiewie oczywiście troparionu Przemienienia Pańskiego, stawiamy pierwsze kroki. Niektóre czynione przez weteranów biorących udział nasty raz – niestety jednak, w tym roku już parę osób się wykruszyło. Nie będę nikogo wyróżniać, kogo brakowało, z wyjątkiem naszej drogiej siostry Łemkinii będącej ważnym elementem tej pielgrzymkowej układanki, i to nie tylko ze względu na przewodniczenie siostrom i braciom Mikrofoniom, Kakofoniom i Konsoletom. Mowa rzecz jasna o Natalii – nie jest to moje osobiste zdanie, bo jeszcze przechodząc przez wołomiński las, modliliśmy się za jej zdrowie. Inna grupa tych kroczących to także osoby, które zdążyły się zakorzenić – z kilkuletnim stażem. Oczywiście takich grup jest więcej, ale gwoli kronikarskiego obowiązku – a może nie tylko, bo to było jednak zauważalne – spora część ludzi zdecydowała się na pójście z warszawską pielgrzymką pierwszy raz. Zostali przyjęci bardzo ciepło. I przy tej otwartości, inny jej aspekt to międzynarodowy wymiar tej pielgrzymki. Przedstawiciele narodowości polskiej, łemkowskiej, białoruskiej, ukraińskiej, rosyjskiej, rumuńskiej, serbskiej, libańskiej i włoskiej szli ramię w ramię. I to mimo tak niszczących konfliktów świat świecki, a nawet cerkiewny. Pielgrzymka idzie w świecie, ale głosi coś więcej, aniżeli ten świat. I o tym mówi motto naszej tegorocznej wędrówki: Na tej ziemi tylko uczymy się żyć. I książeczki o takim tytule dostawał każdy przy zapisach.
Te pierwsze kroki zaprowadziły nas do pierwszego postoju – Mostówka, gdzie pan Jerzy Kielak nawet z przedstawicielami władz miejscowych oraz oczywiście samymi mieszkańcami jak co roku serdecznie nas powitał. Drobny posiłek, a przede wszystkim modlitwa. I pierwszy raz rozbrzmiewa Mnogaja lita – jak przystało na warszawskiej pielgrzymce, na łemkowską melodię – oraz Sto lat. Mnie osobiście cieszy, że od jakiegoś czasu dodajemy to drugie, mimo że wiekowo ogranicza. Niektórym (ściślej, takiemu panu z kraju, którego symbolem jest cedr) atmosfera tak się udziela, że chcą od razu potem zaśpiewać szybszy wariant. Mimo otwartości warszawskiej pielgrzymki, arabska zarghuta akurat by nie przeszła, takie mam wrażenie.
Pozwolę sobie nie opisywać każdego postoju. Przeskakujemy więc trochę kilometrów dalej, dodajemy jeszcze kilka stopni do upału, jeszcze więcej kropli potu, i docieramy do wsi Turze i Rojków. Zawsze nas tu witano serdecznie, według sił i możliwości już starszych ludzi – i… Tym razem nie było inaczej. Pan Eugeniusz dalej czekał na nas z radośnie otwartymi ramionami, tym razem jednak z inną „obstawą”. Część tych, co nas tu spotykała, już nie żyje, innym już siły fizyczne nie sprzyjają. Ale nastąpiła wymiana pokoleniowa, i młoda, energiczna pani sołtys wraz z pomocnikami przyjęła nas w miejscowej szkole. Zupa pomidorowa, którą zostaliśmy uraczeni, była genialna – i piszę to jako nie-miłośniczka zup.
Po drodze zaczęła nas ścigać ciemna chmura, która najpierw nas skropiła, a następnie niespodziewanie zalała totalnie obfitym deszczem. To było takie zaskoczenie, że niektórzy nawet mając płaszcze przeciwdeszczowe w pleckach ze sobą, nie zrezygnowali z akcji ich wyciągania, bo w przeciągu może kilkudziesięciu sekund zdążyli już kompletnie zmoknąć. Tak też można powtórzyć klasyk pielgrzymkowy o wykręcaniu spódnic. Już blisko Dobrego, gdzie mieliśmy nocować, zastaliśmy piękną tęczę – pierwotnie symbol Przymierza człowieka z Bogiem, obecnie wykorzystywany często do reprezentowania zgoła innych relacji. Dwa boćki w gnieździe pięknie komponowały się z tą tęczą.
Jako że do szkoły dotarliśmy mocno przemoczeni i wyziębnięci, to zaczęliśmy pobyt w niej od spożycia ciepłej zupy i nie tylko. Dopiero potem przyszedł czas na prysznic (ciepła woda!) i modlitwy wieczorne. Ojciec Adam nawiązał w kazaniu do Ewangelii tej niedzieli: jak ważne w tym ziemskim życiu są modlitwa i post, które spaja wiara – a niestety czasem w tłumaczeniach na Zachodzie fragment o poście znika. Przypomniał też, że odciski czy inne bolączki cielesne doświadczane w trakcie pielgrzymki niekoniecznie zawsze są oznaką popełniania jakichś grzechów – nie ma co tu wpadać w karny tok myślenia, to często wynika po prostu ze stanu organizmu, predyspozycji etc. I zaznaczył, iż pielgrzymowanie to świadectwo prawosławnej wiary. I jest to tym cenniejsze w obecnym wygodnictwie, i bardziej dobitne w takich skrajnie niekorzystnych warunkach pogodowych, jak upał i ulewa.
Księża przypominają, by w celu uniknięcia szelestu plastikowych torebek, warto przygotować sobie ubranko już teraz na następny dzień. I że co prawda przygotowujący śniadanie (kanapki hummusowo-warzywno-tuńczykowo-dżemowe) powinni wstać wcześniej aniżeli pobudka, to oznacza to 5:30. Niestety ani następnego poranka, ani kolejnych, w tych kwestiach 100% dyscypliny nie było – ale, wszyscy się uczymy i walczymy ze sobą, na pielgrzymce zwłaszcza…
Dżamil: Pierwszego dnia pielgrzymki wyraźnie poczułem, że jesteśmy jak jakaś duża armia udająca się na ćwiczenia wojenne. I czułem to już od momentu pakowania bagaży przed katedrą i w busie w drodze do cerkwi w Wołominie. To duchowe ćwiczenia, i zarówno ja, jak i wielu innych trzymało lub miało założone czotki. To nasz oręż, przydatny zwłaszcza dla większej efektywności tych ćwiczeń na pielgrzymce. Bardzo się ucieszyłem, że spotkałem tylu znajomych, których poznałem w zeszłym roku, idąc pierwszy raz z pielgrzymką. Już poczułem się częścią tej wspólnoty. Przez to nie jestem obcy w Polsce. Uradowało mnie także spotkanie z tym starszym panem o słodkiej duszy, który nas powitał przy szkole. Mam nadzieję, że za rok też go spotkamy.
Dzień drugi
Dominika: Słońce pali, więc niektórzy dosuszają części z wczorajszej garderoby w trakcie wędrówki, co takim prostym zadaniem nie jest. Na pierwszym postoju – jak to zresztą w tym roku bywa na niektórych odpoczynkach – czytany jest fragment książki metropolity Mikołaja (Hadżinikolau) „Tam, gdzie nie widać Boga”. Ze względu na upał tradycyjnie długi i siejący postrach odcinek „do złomu” zostaje przerwany krótkim odpoczynkiem w jednym z nielicznych miejsc z cieniem na tej trasie, przy uroczych wielkich zardzewiałych rurach. Już od jakiegoś czas postój z obiadem nie jest przy złomie, ale w świetlicy obok. Ale pan Waldemar i tak, jak zawsze, przynosi nam bułeczki. Jemu, jak i zresztą wszystkim nas spotykających, dane są: Pisma Święte oraz ostrobramska ikona Bogurodzicy, jako że ta jest bardzo czczona zarówno przez prawosławnych jak i rzymskich katolików, i to zwłaszcza na polskich, litewskich i białoruskich ziemiach.
Wspomniałam już trochę o pokoleniowej wymianie. W Liwie już drugi rok z rzędu nie pojawia się pani na rowerze, które miała własny program „100 pytań do” dotyczących prawosławia. Ale, innym spotykanym na drodze, rozdawane są teraz nie tylko pielgrzymkowe krówki, ale i broszurki przybliżające chrześcijaństwo prawosławne. W tej miejscowości też już nie pojawia się starszy pan polewający wodą, lecz… Młody pan, także polewający nas szlaufem dla ochłody. Choć w tym roku mamy też własny patent – co jakiś czas jesteśmy spryskiwani wodą przez służbę porządkową, zwłaszcza tę najmłodszą.
W trakcie drogi czytane jest prawiło przed Eucharystią, a w szkole w Węgrowie jesteśmy powitani obiadem przygotowanym przez jej pracowników. Przychodzi czas na prysznic i cielesny, i duchowy, tj. spowiedź. Dojeżdżają dodatkowi duchowni, by spowiedzi zakończyły się około północy, a nie o trzeciej nad ranem.
Dżamil: Drugiego dnia największe wrażenie wywarł na mnie sam wieczór, czyli czas spowiedzi pielgrzymów wobec ich błogosławionych ojców. Wszyscy czekający na swoją kolej niczym pacjenci w szpitalu. Lokalizacja spowiedzi była bardzo pomocna: każdy kapłan miał swoje pomieszczenie albo inne miejsce, jak np. jeden z ojców spowiadał pod drzewem. To może wydawać się troszkę śmieszne, ale z drugiej strony, dla mnie to nawiązanie do tradycyjnej arabskiej medycyny, gdzie różne zabiegi i konsultacje odbywały się właśnie pod drzewem. Widziałem tych wszystkich ludzi czekających w zadumie, a wracających od spowiedzi u ojców z jasnym uśmiechem, i, co najważniejsze, w pokoju.
Dzień trzeci
Dominika: Piętnasty sierpnia na warszawskiej pielgrzymce cechuje się trzema charakterystycznymi momentami. Pierwszy to wyjątkowa Boska Liturgia sprawowana w lesie. Ponownie zaszczycił ją swą arcypasterską obecnością biskup siemiatycki Warsofoniusz. Można by sporo pisać o doświadczeniu harmonii z Bogiem i naturą… O Komunii tj. wspólnocie pielgrzymów utrwalonej przez przyjęcie Eucharystii (aż z trzech Kielichów!) i ich rodzin, które przyjechały specjalnie na to nabożeństwo… Ale i tak słowa tego nie ujmą. Dla nas z Dżamilem to tym bardziej szczególny dzień, gdyż świętujemy już Zaśnięcie Bogurodzicy, więc takie okoliczności biskupio-przyrodnicze-relacyjne tym bardziej okraszają tę uroczystość.
Myśli trochę bezwiednie podążają w stronę kiełbasy, zwłaszcza że drugi charakterystyczny moment to przejście przez miasteczko słynące z wędliniarskich wyrobów. Jednak dla warszawskiego pielgrzyma Sokołów Podlaski kojarzy się z chyba najtrudniejszym etapem pielgrzymki, a tym trudniejszym, gdy jest upał – a ten był ogromny, nawet nasz duet mający przecież południowe korzenie już się spalał zewnętrznie i wewnętrznie. Jednak pomiędzy tymi dwoma momentami są jeszcze dwa wspaniałe powitania, o których grzech nie wspomnieć: pierwsze to śniadanie przygotowane przez szkołę w Grochowie, co już przez kilka lat wrosło w tradycję. Drugie to postój u rodziny pana Artura – jego mama, która to zapoczątkowała, nie żyje już jakiś czas, ale serdeczność się nie zmienia. Sto kilkadziesiąt osób zostaje przyjęte przez jedno gospodarstwo! Z kolei postój po przejściu Sokołowa był w nowym miejscu – miast jabłkowym sadzie, to w klimatyzowanym pomieszczeniu, gdzie dostaliśmy zupę. Jak słusznie zauważono, to cenne i rzadkie, że coś nowego zostaje udostępnione także szaremu obywatelowi. Dla chętnych była możliwość sentymentalnego przejścia do sadku po drugiej stronie jezdni, ale chyba nikt nie skorzystał z tego.
Trzeci charakterystyczny moment tego dnia to mecz piłki nożnej na „orliku” w Repkach – to w tutejszej szkole mamy trzeci nocleg. W tej miejscowości także od kilku lat wspaniale wita nas miejscowy proboszcz rzymsko-katolicki, ks. Tomasz – na kolację przynosi blachy ryby po grecku, a następnego dnia bułeczki i zaprasza do kościoła, byśmy pomodlili się przed miejscową ikoną Bogurodzicy. Warto także odnotować, iż tym razem nie szliśmy majestatycznie/kulejąco przez wieś w klapkach trzymając pod pachą ręczniki, kierując się ze szkoły do pryszniców przy orliku, gdyż lokalna placówka edukacyjna udostępniła nam prysznice z ciepłą wodą na miejscu. Znacząco ukróciło to kolejki i okazywanie zniecierpliwienia.
Kazanie w ramach wieczornych modlitw ma o. Remigiusz, który dojeżdża z wolskiej parafii na ostatnie dwa dni. Bardzo bliska jest mi oryginalna (!) wschodnia sakramentologia – świetnie zresztą zachowana w prawosławnej Arabii – gdzie nie ograniczamy liczby sakramentów do siedmiu, bo każda duchowa czynność to mistyczne/tajemne spotkanie z Bogiem. Do tego z jednym ze współpielgrzymów wieczór wcześniej o tym akurat rozmawialiśmy. Więc pojawiła się tu odpowiedź w postaci pouczenia akurat tego duchownego – choć jasne, że każde inne także coś wnosiło, ale wówczas relacja pielgrzymkowa miałaby 10 stron A4 w Wordzie, zwłaszcza że kazanie towarzyszyło modlitwom i porannym, i wieczornym. Otóż, kapłan zaznaczył, że pielgrzymka także jest takowym misterium/tajemnicą – a tak Wschód nazywa sakrament. Przecież to Boża obecność, to żywa relacja ze Stwórcą i bliźnim, budowanie ich. A to oznacza także to, że każdy powinien stosownie do swych stanu i funkcji zachowywać się i ubierać. Stąd np. krótkie spodenki czy spódnice są nie na miejscu, skoro to sakramentalna Boża obecność. I już zarazem przyczynek do tego, co dalej, zgodnie z tegorocznym mottem.
Dżamil: Trzeciego dnia są dwie rzeczy, które uwielbiam i zostawiają ślad w moim sercu. Pierwsza to leśna Liturgia dokładnie pod Bożym dachem. Liturgia sprawiała, że czułem Obecność naszego Boga podobną do tej, której doświadczali Adam i Ewa w Raju. Samo podłoże, drzewa, słońce i wiatr, to wszystko mnie poruszało, ale najbardziej jednak zgromadzeni na Liturgii ludzie. Druga rzecz to ksiądz katolicki w Repkach, który nas tak serdecznie gości. Bóg chce nas wszystkich być w jednej Cerkwi, jednego serca, byśmy wszyscy w Nim byli jedno. Tego wieczoru bardzo też mnie rozśmiesza, że wielu pielgrzymów po długim dniu chodzenia w słońcu ma wystarczająco dużo zapału do meczu piłki nożnej.
Dzień czwarty
Dominika: Zawsze się mówi, że to najłatwiejszy dzień: najkrótszy odcinek, długie postoje. Tym razem, mam wrażenie, nie był taki prosty, niektórzy wymiękali fizycznie i/lub duchowo. Upał podobny, jak przez poprzednie trzy dni. Na drugim postoju zostają wydawane koszulki, które mamy założyć następnego dnia – tym razem koloru brązowego. Jak zwykle, trochę zamieszania przy rozmiarach, zwłaszcza w damskiej części. Nie pomogła nawet prośba – i to częściowo zrealizowana – o wcześniejsze zapisy. Na tym postoju też można napisać na pytaniach karteczki z anonimowymi pytaniami do naszych opiekunów duchowych. Jest to ostatni postój tego dnia – tym razem nie ma Wólki Zamkowej tj. pierwszego od Wołomina spotkania z prawosławnymi „lokalsami”. Ot, kolejny syndrom, że jednak wszystko płynie, mimo że pielgrzymka warszawska zachowuje pewne ramy i elementy. Starsi mieszkańcy którzy niegdyś nas tu tak spotykali, już nie żyją albo nie mają tyle sił, zaś młodsi wyemigrowali za granicę. Nie oznacza to jednak braku serdeczności parafii drohickiej i spotkania z prawosławnymi – ot, akcent przesuwa się na szkołę w Drohiczynie, gdzie mamy nocleg. Tu miejscowy proboszcz, o. Eugeniusz Zabrocki, wita nas modlitwą oraz obfitą obiado-kolacją, na którą składają się różne dania.
Jako że były tylko dwa postoje, to do szkoły docieramy wcześniej. Jest to wykorzystane i pod względem cielesnym, czyt. zabiegi ablucyjne oraz mecz piłki nożnej, jak i duchowym. Na to drugie składają się modlitwy wieczorne – prawiło zostało przeczytane już wcześniej, po drodze – pouczenie duchowe oraz „100 pytań do”. Ta część programu to niejako głos aktualnych zagadnień nurtujących wiernych i toczących się przez Cerkiew. Zniknęły niektóre szablonowe pytania jak np. o miesiączkę, za to pojawiły się o depresję, zaburzenia różnego typu i samobójstwa. Z pewnością ważny kierunkowskaz dla duszpasterzy i innych cerkiewnych działaczy, gdzie trzeba więcej pracować, oraz jak to czynić.
Dżamil: Czwarty dzień, choć najkrótszy, był dla mnie pełen niespodzianek. To był bardzo słoneczny dzień, pamiętam zwłaszcza ten piękny moment przechodzenia przez rzekę Bug na Podlasie, gdzie byliśmy niczym Izraelici z Jozuem przekraczający rzekę Jordan, by wejść do Ziemi Obiecanej. Byliśmy tu z naszym Krzyżem, przekraczając rzekę, by spotkać pierwszą na drodze dużą prawosławną społeczność. Ta scena na moście mocno wryła mi się w głowie. Niektórzy z nas byli zmęczeni, inni spragnieni lub głodni, ale ostatecznie jakoś dotarliśmy do Drohiczyna. Wszyscy byli radośni, i tak patrząc na nich, dziękowałem Bogu, Który każdemu dał wtedy to, czego potrzebował.
Dzień piąty
Dominika: Zaczynamy niedługą wędrówką do cerkwi św. Mikołaja położonej w centrum Drohiczyna, gdzie uczestniczymy w Boskiej Liturgii – znowuż, w większości w pełni, Priczastie udzielane jest na trzy Czasze. Ojciec Eugeniusz składa podziękowania naszym kapłanom i nam, a o. Adam dziękuje o. Eugeniuszowi i jego parafianom. Wówczas z Drohiczyna dwie pielgrzymki wyruszają razem. Jednak, zanim to następuje, spożywamy szybkie śniadanie przy świątyni.
Żar z nieba leje się nieustanny, a pierwszy odcinek, do postoju w Klekotowie, jest bardzo długi, do tego droga wiedzie raz to w górę, raz w dół. Tym razem nawet piękne widoki (dla niektórych włączają się w to bunkry) nie dają aż takiego pocieszenia, i ciało, na czele z nogami, chciałoby postoju już w Zajęcznikach, choćby 10-minutowego (tak, to drobna sugestia na przyszłe lata, zwłaszcza w razie gorąca). Otuchy daje postawa ewidentnie już starszego, sporego, podłużnego, hojnie obdarzonego sierścią psa, który co rusz jakoś się ożywia, i idzie z nami co najmniej kilka kilometrów. W Klekotowie postój jest krótki, mieszkańcy witają nas różnymi przekąskami i napojami. Kolejny odcinek, na szczęście krótszy, wiedzie nas do Słoch Annopolskich. Postój jest normalnie w miejscowej remizie –plotki głosiły, że ta jest w remoncie; cóż, często nie warto wierzyć pogłoskom, ani tym bardziej ich nie roztaczać. Tu mamy ciepły, dwudaniowy posiłek, a także owoce.
Następne postoje, oprócz jednego w lesie, są króciutkie – w różnych wsiach spotykają nas prawosławni mieszkańcy z modlitwą, przekąskami i napojami. Co sprawy nie ułatwia, ale rytmu marszowego – gdy nie dają tu rady refleksyjne pieśni z Bohohłaśnika – nadają zaśpiewane żywiołowo Stichery Paschy, a potem nawet fragmenty Kanonu Paschy (choć szkoda, że nie na najpiękniejszy i najgłębszy bizantyjski ton 1, w jakiejkolwiek wersji). Już prawie miast Z prazdnikom można by krzyczeć Hristos woskrese!, co nawet nie jest takie bezpodstawne, bo dojście na Grabarkę ma coś w sobie paschalnego, poprzedzonego Drogą Krzyżową. W Szumiłówce, jak zwykle, rozstajemy się z drohicką pielgrzymką – ta rusza dalej, a my zostajemy na polanie, by załatwić ostatnie potrzeby wszelkiego typu. Wreszcie wstajemy, i stawiamy ostatnie kroki ku Świętej Górze, śpiewając na zmianę troparion i kontakion Przemienienia Pańskiego.
Powoli wspinamy się po schodach wzgórza Grabarki, i jest to jeden z tych momentów, który ciężko opisać. Radość, że się udało. Ulga, że nastał kres wędrówki. Ale i smutek, że już to się kończy, a nie wiadomo, czy i komu będzie dane iść w następnym roku… Grabarkowską cerkiew okrążamy z modlitwą w sercu raz – jedni na kolanach, inni po prostu idąc, każdy według swych sił. Podchodzimy do miejsca, gdzie mamy postawić tegoroczne krzyże – i ten wielki, i te nasze mniejsze Stoją obok tych z dwóch poprzednich lat. Widzę swój krzyż sprzed dwóch lat, oczywiście z arabskimi napisami. Obydwoje z Dżamilem się wzruszamy – te dwa lata temu przez sytuację w świecie nie mógł w ogóle przyjechać do Polski, a zatem wziąć udziału w pielgrzymce. To udało się dopiero w zeszłym roku, i to po wielu papierologicznych trudach. Zanim podejdziemy do grupowego krzyża z tego roku i postawimy przy nim swój, całujemy bezwiednie krzyże z dwóch poprzednich lat. I nie jesteśmy jedynymi, którzy tak robią. Jak już któregoś roku było powiedziane – ta pielgrzymka to jakby jeden ciąg, jedna droga, tylko z różnymi etapami, zależnymi od okoliczności przyrody. Ale jak ktoś raz na tę pielgrzymkę poszedł, to za każdym kolejnym razem nie zaczyna tej pielgrzymki od nowa, ale ją kontynuuje. I widać to po tych krzyżach, i co one zawierają – choć nie zawsze ta treść jest na nich spisana w postaci liter. Ale została w nich ta modlitwa, myśl, energia (przepraszam, jak popłynęłam za daleko).
Udajemy się na pole namiotowe. Słychać w oddali burzę – i tak cud, że nie dotknęła ona w tym momencie Grabarki i okolic, mimo takowych prognoz. Dlatego też tym razem końcowe rozważania o. Adama i podziękowania są nieco krótsze. Wiem, że mu zależało, żeby te podziękowania należycie wybrzmiały, stąd trafiły one początek tej relacji. Duchowny podkreślił, że w pielgrzymce – i to już całości, i bardzo aktywnie – biorą udział dzieci tych, co zaczynali. Ogółem, obok grupy dzieci, jest spore grono młodzieży i młodszej, i starszej (ech, nawet do tej drugiej chyba już powoli przestaję się zaliczać, mimo pewnych zamiłowań, wyrażanych choćby w kreskówkowych koszulkach). To daje dużo energii, dynamizmu, pozytywnego myślenia, nadziei na przyszłość – ta pielgrzymka nie umrze sobie ot tak, bo jest naturalny pokoleniowy ciąg…
Wreszcie pamiątkowe zdjęcie, i każdy pozdrawia każdego w kółeczku z chwalebnej okazji dojścia na Grabarkę, a jeszcze bardziej: tych wszystkich wspólnych przeżyć, bólu i głębokiej radości… Trochę to trwa, bo na górę dociera chyba około 170 osób, ale warto nadmienić, że przez te 5 dni przewinęło się ponad 200 pątników. Część z nich rozbija namioty, by uczestniczyć w uroczystościach „święta Grabarki” (jak to nazywają niektórzy), czyli święcie iwierskiej ikony Bogurodzicy i/lub Przemienienia Pańskiego wg starego stylu. Niektórzy będą świętować w innych miejscach Podlasia, a jeszcze inni wracają do Warszawy. Grunt, by zachować ducha pielgrzymki choć na chwilę po zakończeniu części chodzeniowej.
Dżamil: Piątego dnia już jest wyraźna obecność prawosławnych na terenach, które przemierzamy. Dołączają oni do naszej pielgrzymki praktycznie od rana aż do ostatnich kilometrów przed Świętą Górą Grabarką. Dla mnie to dzień pełen przeżyć. Liturgia w cerkwi która jest pierwszym postojem, a także postój w remizie, gdzie bardzo dotyka moje serce widzą dwie grupy, które zaczynają tworzyć jedną dużą grupę, i jak księża pozdrawiają jeden drugiego tak, jak to ma miejsce na Liturgii w trakcie pocałunku braterstwa i prawdziwej miłości. No i, tu na drodze widzimy bunkry z czasów wojny. Ponownie mam to uczucie wojennej, trzymając w naszych rękach czotki, maszerując ku zwycięstwu, zestrzeliwując wszystkie diabelskie myśli, i pamiętając o tym, że choć droga na Golgotę nie jest łatwa, to jest dającą wieczne Życie. Najpiękniejsze tego dnia jest to, gdy docieramy na Świętą Górę. Ale zanim to się dzieje, mamy małą przerwę, gdzie każdy przygotowuje się do już ostatniego marszu na spotkanie z naszym Bogiem. Każdy jest jednocześnie poważny i szczęśliwy, nie zmartwiony. Bo wie, że ta droga w górę jest błogosławieństwem, mimo swej trudności. Nawet teraz to pisząc, na nowo czuję te przeżycia, wracają do mnie te momenty jak żywe. Wejście na Grabarkę wspinając się po schodach, patrząc w górę... Chodzenie na kolanach wokół cerkwi - dla mnie to symbol tych wiernych ludzi pragnących wiecznego życia z ich Bogiem. Wreszcie, ten moment, kiedy nie mogę powstrzymać łez - i to nawet teraz, pisząc o tym. To moment, gdy stawiamy nasz Krzyż obok zeszłorocznych Krzyży, żegnając się, i modląc się, byś miał możliwość także kolejnego roku wziąć udział w tych błogosławionych ćwiczeniach, w tej przemianie twej starej osoby w nową osobę będącą ściśle z Bogiem.
Refleksja końcowa
Dominika: Im dalej od pielgrzymki, tym większa tendencja do romantyzowania. Tym razem jednak napisałam tę relację jeszcze 19. i 20. sierpnia, starając się zachować większą autentyczność. Więc może jest więcej chaosu w pocie i krwi, a mniej uporządkowanej kroniki. Tak, wspaniale jest nieść krzyż krocząc asfaltową drogą i podziwiając pola po żniwach, lecz wówczas wcale nie jest to wszystko takie lekkie i przyjemne, jak to potem czasem zostaje w głowie. Pielgrzymka to naprawdę zmaganie się z samym sobą, nie tylko cieleśnie, ale i duchowo, w myślach oraz reakcjach na różne drobne sytuacyjki ze współpielgrzymami. Nauka sztuki, by widzieć i czuć potrzeby drugiego we własnym bólu. Czyli: tutaj dopiero uczymy się żyć, zgodnie z mottem.
Dżamil: Nie chcę, by to zabrzmiało jakoś katolicko, czyli z naciskiem na cierpiętnictwo i mękę... Każdy niosąc ten duży pielgrzymkowy krzyż, niesie w jakiś sposób Jezusa. To cierpienie, ale jest to jednoczenie się jeden z drugim właśnie w Jezusie. Niosąc ten Krzyż, niesiemy jeden drugiego, jesteśmy wrażliwi na potrzeby innych pielgrzymujących. I choć to tak trudne, to jednak ostatecznie to jest budowaniem wspólnoty...
Dominika Kovacević, Jamil Jounes
zdjęcia: Maciej Król