Nabożeństwa

Święta Liturgia

Środa - 9.00 (Uprzednio Poświęconych Darów)
Piątek - 17.00(Uprzednio Poświęconych Darów)
 Sobota  9:00
Niedz.  7:00,  8:30,  10:00  

Modlitwa za dusze zmarłych

Pon. - Sob.  9:00

Akatyst

Środ.  17:00


Listy do młodszego brata (7)

29.12.2013

Dziecko, Dzieciątko, Syn

Święta, Święta, i po Świętach... Takie słowa niedawno słyszałem – który to już raz! – u cioci Helenki. Swoją drogą – ile w nich jest smutku!... Wydaje mi się, że ludzie, którzy tak mówią, nie zdają sobie sprawy z tego, skąd się bierze to dziwaczne, a zarazem godne najwyższego współczucia przeświadczenie. Że Święta trwały niby tak długo, aż do znużenia, a po nich pozostaje uczucie rozczarowania, żalu, że coś się znowu nie powiodło, coś, o czym się skrycie marzyło... Że Święta Bożego Narodzenia były – znowu – „jakieś nie takie”...

Wiesz, nawet jak byłem już w Twoim wieku, nie byłem w stanie zrozumieć: jak to jest, że ludzie, zwłaszcza kobiety – tak dramatycznie przeżywają niemożność posiadania dzieci. No, owszem, przykro; powiedzmy – jak dzieciakowi, któremu już od dłuższego czasu obiecują psa czy chomika... Ale przecież to nie powód, żeby popadać w obłąkańczą rozpacz czy myśleć o samobójstwie!... Jeszcze bardziej zdumiewało mnie przeżywanie przez matki poronienia: tak, to musi być duży zawód, ból, smutek, ale to przecież jakiś chwilowy stan, opłakiwanie czegoś, czego właściwie  nie było!
I tutaj nieoczekiwanie przychodzi mi do głowy: to jest kwestia  wiary. Wiary – to znaczy pewnego rodzaju wiedzy o rzeczach, których wielu ludzi we własnym świadomym życiu nigdy  nie doznaje. Ludzie bardzo młodzi – uczą się w szkołach o demografii, o spadku urodzeń, o poronieniach i „usuwaniu ciąży”. I co?... I nic. Idą na manifestacje, broniąc rzekomego „prawa” do aborcji, nadal nie zdając sobie sprawy, nie czując, o czym mówią. Wierzą – często szczerze  i naiwnie, że urodzenie dziecka to albo luksus, zbytek i kaprys, albo nieszczęśliwy zbieg okoliczności, wypadek, a ciąża – którą nasi dziadkowie nazywali stanem błogosławionym  – to przykra i niebezpieczna choroba, której  rozsądna, nowoczesna kobieta powinna wystrzegać się jak ognia. I tak naprawdę  nie wierzą, że to dziecko, o którym mówią, może być i jest –  realne, z krwi i kości, a na dodatek jeszcze  ma –  duszę!

No dobra – mówisz – ale co to ma wspólnego z Świętami?... Ma – i to jeszcze jak dużo. Człowiek kochający nie będzie trwonił czasu i umysłu na pytanie, czy chciałby istotom najdroższym – rodzicom, dzieciom, małżonkom, Bogu – poświęcić, o ile nawet nie całe życie, to chociaż ileś miesięcy. I my go o to nie pytajmy, bo to niemądre pytanie. Możemy czasem powątpiewać, czy na pewno  chce –   bo to już coś więcej, coś trochę innego:  takie „chcenie” zakłada, że mamy dość  zdecydowania, siły  woli, żeby  dokonywać wyboru realnego, a nie w fantazjach (choćby były nie wiem jak piękne).  Człowiek autentycznie kochający nie będzie się zastanawiał: czy rzeczywiście chce, czy tylko chciałby tego co jest dobre i, z drugiej strony, tego, co jest złe. Będzie się o to, co dobre,  troszczył – będzie dla tej miłości swojej budował dom przede wszystkim w sercu;  brzmi jak frazes, ale to prawda.

Człowiekowi autentycznie kochającemu Boga nie przyjdzie do głowy pytanie, czy chce, żeby narodził się Chrystus. Dwa tysiące lat temu i dzisiaj.  On  wierzy, a więc cieszy się, czeka – i modli się.

W zeszłym roku, a może dwa lata temu, w radiu, przed samymi Świętami, była taka rozmowa z ludźmi –  no, ze słuchaczami – pod hasłem: czy święta muszą być… stresujące. Słowo daję, taki dali tytuł czy hasło audycji. No i ludzie opowiadali – jak spędzają te „święta”. Narzekali właściwie wszyscy, najwięcej kobiety, bo muszą dziesięć razy więcej gotować, zmywać, szorować i tak dalej. Było o wszystkim – chyba ze dwie godziny takich wynurzeń – o sprzątaniu, gotowaniu, zakupach, prezentach, cenach, mikołajach (wcale nie świętych, tylko handlowych), trochę o stojakach do choinki. I uwierz mi: ani jedna – ani jedna! – osoba nie zająknęła się na temat sensu tego Święta; nic nie było, choćby nawet jakiejś aluzji do narodzin Dzieciątka, nic.

I ci sami ludzie – a w jakimś stopniu, niestety, my wszyscy – zmęczeni bieganiem po sklepach i szorowaniem podłogi – nie mamy już siły na prawdziwe Święto. Nie jesteśmy w stanie z cierpliwością, w światłości cichej – cichej, a zarazem naprawdę radosnej, wsłuchiwać się w najważniejsze dźwięki tej Nocy: płacz i gaworzenie Dzieciątka i pytanie Świętej Rodziny, czy nie znajdzie się miejsce w gospodzie – w nas. Dopóki to miejsce na kołyskę dla Dzieciątka będzie musiało w naszym domu konkurować z miejscem na telewizor i komputer, pozostaniemy  bezdzietni i  bezbronni, nawet w dni święte. Nawet wujek i ciocia dostali jakiś prezent. A betlejemskie Dzieciątko?... Jakaś pani w sklepie mówiła, że nie chce w domu prawdziwej choinki, bo to tylko kłopot. Stary dziadek usłyszał, mówi do niej: „A Pan Jezus na krzyżu to nie miał kłopotu?... A Niemowlątko na twardej słomie?... Przecież prawdziwa choinka to prawdziwa radość...”
Tak samo jest z miejscem dla choinki – i dla zwykłego małego dziecka, nie z plastiku i nie na ekranie. Dla żywego człowieka i żywego Boga.

Wybacz, Bracie, że wpadam w takie patetyczne tony. Ale nie mogę sobie wybaczyć, że właśnie w Święta pokłóciłem się z własnym dzieckiem...
        

GS
 

do góry

Prawosławna Parafia Św. Jana Klimaka na Woli w Warszawie

Created by SkyGroup.pl